Playarena
Dodany: Komentarzy: 0

Michał Knajdrowski: Dla takich turniejów jak Mistrzostwa Polski czy Liga Mistrzów gra się cały sezon

Po raz pierwszy zrobiło się o nim głośno w 2014 roku, gdy debiutując w mistrzostwach Europy w piłce nożnej 6-osobowej popisał się w meczu z Bułgarią genialnym golem z woleja (znajdziecie go tutaj). Choć wystąpił jeszcze w ME na Węgrzech i w Czechach, to dopiero sukcesy z drużyną klubową sprawiły, że stał się prawdziwą gwiazdą rozgrywek Playarena. W poprzednim sezonie został wraz ze swoją drużyną Mistrzem Polski, a jego wybrano MVP całego turnieju finałowego. We wrześniu wystąpił w EMF Champions League, docierając w niej aż do ćwierćfinału. Jak wspomina wrześniowe zawody w słoweńskim Terme Čatež kapitan Tiki Taki Warszawa? Postanowiliśmy spytać go o to osobiście. Oto obszerna rozmowa z niekwestionowanym liderem warszawskiej drużyny, czyli Michałem Knajdrowskim!



Łukasz Piwnicki: Michał, za Tobą kolejna wielka przygoda piłkarska. Mowa oczywiście o udziale Tiki Taki w EMF Champions League. Powiedz krótko, jak się podobało? Jesteś w stanie porównać tą imprezę do ME w Czarnogórze, na Węgrzech i w Czechach, w których również brałeś udział?

Michał Knajdrowski: Do występu w Lidze Mistrzów zawsze będę podchodził z nostalgią. Było to bardzo miłe przeżycie, bo pojechaliśmy na wielki turniej, stojący na wysokim poziomie, z chłopakami, z którymi na co dzień tworzymy zgraną paczkę. Tam integracja wskoczyła na wyższy poziom i każdy z nas chciałby to powtórzyć. Jeśli chodzi o porównanie, to organizacyjnie bardzo ciężko jest sprostać mistrzostwom Europy. Czy to 4 lata temu czy obecnie jest to bardzo wysoki poziom. Mimo tego oraz dużo większej liczby drużyn w Lidze Mistrzów, EMF podołało temu wyzwaniu. Oczywiście zauważalne są pewne mankamenty jak brak dużych trybun czy zwyczajnie gra na naturalnej trawie, która po dwóch dniach pozostawiała wiele do życzenia, lecz daję od siebie dużego plusa europejskiej federacji na LM.

A jak oceniłbyś poziom sportowy wrześniowych rozgrywek w Terme Čatež? Gdzie jest on według Ciebie wyższy - na EMF Euro czy właśnie w Lidze Mistrzów? Czy ten turniej można też jakoś porównać pod tym względem do Mistrzostw Polski Playarena?

Tak jak wspomniałem na początku, poziom turnieju w Terme Čatež był bardzo wysoki. Tam w każdej drużynie, z którą graliśmy, był zawodnik, dwóch lub nawet trzech, którzy mogli jedną indywidualną akcją przesądzić o losach meczu. Ponadto, poziom graczy w poszczególnych drużynach był bardzo wyrównany. Oczywiście w EMF Euro występują reprezentacje z najlepszymi piłkarzami z każdego kraju, więc poziom piłkarski jest nieco wyższy. Organizacyjnie i taktycznie wcale dużej różnicy jednak nie zauważyłem. Do Ligi Mistrzów wiele zespołów, tak jak i my, długo się przygotowywało, a poza tym kilka drużyn gra na co dzień w sprofesjonalizowanych ligach szóstek w swoich krajach czy też w futsalu. Niemniej jednak uważam, że pod względem atrakcyjności dla kibica przewagę ma turniej Ligi Mistrzów. Zawodnicy na boisku czują się bardziej swobodnie wśród swoich dobrych kolegów z drużyny i dzięki temu pokazują pełnię swoich umiejętności. Na Euro dochodzi presja gry w narodowych barwach, bardzo duży nacisk ze strony całego kraju na wynik i gra robi się bardziej schematyczna. Oczywiście na to wszystko patrzę tylko przez pryzmat ekip, z którymi graliśmy, a uważam, że były to jedne z lepszych na tym turnieju. Mistrzostwa Polski natomiast rządzą się swoimi prawami. Tam gra jest wolniejsza, mniej intensywna. Swoje robi chyba też fakt, że mniej więcej każdy zna prezentowany poziom danej drużyny i powiedzmy debiutant na tym szczeblu zawsze z respektem podchodzi do obrońcy tytułu lub drużyny od lat występującej na tym poziomie. W Čatež tak nie było, nikt do nikogo nie podchodził ze zbyt dużym respektem za samą markę, dlatego mecze były bardzo otwarte i każda drużyna grała odważnie.



W Słowenii rozegraliście łącznie 6 meczów. 4 z nich wygraliście, 2 zremisowaliście, a z turnieju odpadliście dopiero po rzutach karnych w 1/4 finału. Który mecz w LM był w Twojej opinii najtrudniejszy dla Tiki Taki? Ten grupowy z serbskim Polimarkiem, w którym nie mogłeś wystąpić wraz z Mateuszem Lewickim czy może jednak przegrany ćwierćfinał z Juventusem?

Ciężko jest ocenić, który mecz był najcięższy. Każde poszczególne spotkanie wymagało 200% zaangażowania i skupienia. Najcięższe momenty, jakie pamiętam, to oczywiście grupowa potyczka z serbskim Polimarkiem oraz nasz rewanż w pierwszej rundzie fazy pucharowej. Może dlatego, że w tym pierwszym meczu występowałem w nietypowej roli za linią boiska. Wtedy przechodziłem najtrudniejsze chwile w turnieju, bo wiedziałem, że nic nie zależy ode mnie, a chęć wygrania tego spotkania była ogromna. Wydaję mi się, że tak jest zawsze, czy to Cristiano Ronaldo czy Jasiek z 3 ligi rozgrywek Playarena, każdy tak samo mocno przeżywałby poczynania swojej drużyny, nie mogąc wejść na boisko. Generalnie gra Polimarku bardzo mi się podobała i jestem przekonany, że gdyby nie porażka z nami, to zaszliby na tym turnieju daleko. A pozostałe mecze? Bardzo trudne warunki postawił Juventus Sibiu, który był faworytem całej imprezy. W mojej ocenie Rumuni grają najlepszy futbol w Europie. Pech chciał, że trafiliśmy na nich już w ćwierćfinale, ale takie są prawa turnieju i wcale tego nie żałujemy, bo skonfrontowaliśmy swoje siły z jedną z najbardziej znanych drużyn w minifutbolu. Oprócz tych trzech spotkań trzeba powiedzieć, że mecz z NK Kapela Ekosen także nie należał do najłatwiejszych, mimo wysokiego końcowego wyniku (6:3 dla Tiki Taki - przyp. red.). To świetnie zorganizowana drużyna, ale trafiła na taką, która ewidentnie jej nie leżała.

Oglądając Wasze poczynania w Słowenii, nie sposób nie zapytać o ten genialnie rozegrany rzut wolny w 1/16 finału z Polimarkiem, który - jak się okazało - zakończył się strzeleniem przez Krystiana Kija złotej bramki, dającej awans do kolejnej rundy LM. Ile razy na treningach bądź w innych spotkaniach wykonywaliście właśnie w taki sposób ten element gry z Krystianem i jak często kończyło się to bramką?

To akurat bardzo ciekawa historia. Trenowaliśmy to rozegranie z Krystianem wiele razy podczas treningów, jednak zawsze to ja byłem w roli strzelającego prawą nogą, z drugiej strony pola karnego. Nigdy nie było nam dane wykorzystać tego schematu w meczu rozgrywek Playarena. Podczas spotkań w Lidze Mistrzów wiele razy myśleliśmy o tym, czy właśnie w ten sposób nie wykonać rzutu wolnego, jednak za każdym razem nie była to do końca idealna pozycja. Jak widać, to był ten "złoty strzał", a dodatkowego smaczku dodaje właśnie fakt, że zamieniłem się z Krystianem miejscami po raz pierwszy.



Wasz mecz 1/8 finału, w którym nie daliście żadnych szans NK Kapeli, zakończył się nieco wcześniej od spotkania Dentimu Clinic Katowice. Po końcowym gwizdku poszliście na sąsiednie boisko wspierać swoich polskich kolegów, co - choć nie miało oczekiwanego skutku - na pewno było fajnym wydarzeniem. Czy możesz powiedzieć, że Polacy, czyli Wy i katowiczanie, rzeczywiście trzymaliście się razem w Terme Čatež czy jednak kibicowanie sobie nawzajem a spędzanie ze sobą czasu w przerwie między meczami to zupełnie coś innego?

To był odruch. Czuliśmy, że my na ich miejscu byśmy właśnie tego potrzebowali. Ja osobiście czuję mały dreszczyk jak ktoś tak emocjonalnie mi kibicuje i dzięki temu mogę wykrzesać z siebie więcej. Z takim zamiarem podeszliśmy do sprawy. Poza meczami niestety nie było zbyt wiele czasu na wspólną integrację. Mieszkaliśmy od siebie kawałek drogi, a czasu na regenerację było bardzo mało, dlatego po meczach udawaliśmy się od razu do własnego hotelu. Szkoda, bo siłą rzeczy poznaliśmy trochę chłopaków z Katowic i myślę, że dogadywalibyśmy się z nimi bez problemu.

Nie mogę nie powrócić do tych nieszczęsnych rzutów karnych w ćwierćfinale. Nie dość, że są one jak na razie zmorą reprezentacji Polski w piłce nożnej 6-osobowej, to podobno od bardzo dawna są także Tiki Taki. Czy to prawda, że nie wygraliście jeszcze nigdy konkursu rzutów karnych na żadnym turnieju? Jeżeli tak, to czy rzeczywiście siedziało to w Waszych głowach tuż po zakończeniu regulaminowego czasu gry w meczu z Juventusem Sibiu?

Nie mogę tutaj niestety zaprzeczyć, bo niestety nigdy nie wygraliśmy konkursu rzutów karnych i nieważne, czy był to jakiś zimowy turniej niższej rangi czy halowy czy jakikolwiek inny. Zawsze to było naszą zmorą. Na strzelanie rzutów karnych składają się według mnie dwie rzeczy - oczywiście mówiąc kolokwialnie "ułożona stopa" oraz psychika. Przed konkursem "jedenastek" podeszli do nas Wojtek Dudek i Mateusz Przeniczny. Powiedzieli bardzo ważną rzecz, a mianowicie, że do karnych trzeba podchodzić z myślą, że na pewno się uda i piłka zaraz wyląduje w siatce. Niestety nie zawsze układa się to po naszej myśli, a receptą na nasze odblokowanie się w tej kwestii jest oczywiście trzeźwy umysł i pewność siebie, bo każdy z chłopaków, którzy w historii Tiki Taki pudłowali karne, potrafią oddawać pewne strzały. Ja osobiście byłem pełen obaw przed konkursem. Widziałem, jak nasi rywali "wbijali gwoździe" raz po raz w poprzedniej fazie turnieju, gdy w rzutach karnych pokonali węgierski Aramis. Liczyłem jednak na trochę szczęścia. Jeśli się uda, to za rok się zrewanżujemy.



Dziś emocje po EMF Champions League już opadły, dlatego śmiem twierdzić, że jesteście zadowoleni z tego, co udało Wam się osiągnąć na słoweńskich boiskach. W jakich nastrojach była jednak Tiki Taka tuż po powrocie do Warszawy? Czy macie niedosyt i przeświadczenie, że byliście w stanie pokonać Juventus po 40 minutach, a potem bić się nawet o wygranie całej Ligi Mistrzów? Czego zabrakło, by tak się właśnie stało?

Patrząc na to na chłodno, wcale nie uważam, że odnieśliśmy sukces. To był dobry wynik, jednak nie sukces. Osobiście chciałem, żebyśmy doszli co najmniej do ćwierćfinału, a dopiero gdy tak się stało, powiedziałem, że zabawa dopiero się zaczyna. Mały niedosyt rzeczywiście jest, ale tak jak my, jak i Juventus mogliśmy ten mecz skończyć w regulaminowym czasie. To było bardzo dobre spotkanie i mimo że wiele osób nie przywiązuje dużej wagi do tego, co usłyszy od przeciwnika po meczu, to mi było bardzo miło, jak usłyszałem od menedżera rumuńskiego teamu, że jesteśmy jedną z najlepszych drużyn turnieju. Aby w piłce nożnej osiągnąć sukces, musi się ułożyć w czasie wiele czynników. Byliśmy w pełni sił, graliśmy na wysokim poziomie, ale brakowało trochę szczęścia, aby piłka wtoczyła się od wewnętrznej strony słupka rumuńskiej bramki. Gdybyśmy jednak wygrali ten mecz, to na pewno walczylibyśmy w półfinale do ostatnich sił. Trudno powiedzieć, czy mielibyśmy szanse na medal, bo jak wiadomo, odkąd istnieje piłka nożna, mecz meczowi nie równy. Mimo wszystko wracaliśmy ze Słowenii z tarczą, a gdy wylądowaliśmy na lotnisku w Warszawie, to po każdym z nas było widać, że jesteśmy zadowoleni, że daliśmy kibicom powody do dumy. Osobiście oczywiście już to dawno zrobiłem, ale chciałbym w tym miejscu bardzo podziękować wszystkim chłopakom z naszej drużyny. Zostawili mnóstwo serca i zdrowia na boisku, widać było w nas chęć zwycięstwa w każdym spotkaniu i często patrząc z boku na naszą grę, wcale nie musiałem tłumaczyć nikomu naszej nazwy.

Do tej pory w EMF Champions League grały cztery drużyny z Polski, ale dopiero w tym roku okazało się, że w klubowej piłce nożnej 6-osobowej możemy w Europie walczyć jak równy z równym. Czy jesteś za tym, żeby w Lidze Mistrzów grało więcej zespołów z naszego kraju? Jeżeli tak, to które ekipy według Ciebie miałyby szansę namieszać w tych rozgrywkach tak jak Wy?

Oczywiście, że tak! W Lidze Mistrzów powinniśmy spokojnie wystawić najlepsze cztery drużyny w Polsce. Jak się dowiedziałem, każdy - za zgodą swojej narodowej federacji - może opłacić sobie wpisowe i w niej zagrać. Koszty są jednak ogromne, więc dla zespołów, które nie mają sponsora, to nierealne. Moim zdaniem z miejsca mogłyby tam powalczyć takie drużyny jak Ganador Warszawa, Dynamik Toruń czy Bad Boys Szczecin. Gdzie by zaszli? Trudno określić, ale wyjście z grupy byłoby jak najbardziej w zasięgu.



Na zakończenie spytam Cię o to, co przed Wami. Jakie są na dzień dzisiejszy cele mistrza Polski związane z rozgrywkami Playarena? Nie macie juz przesytu piłki nożnej? A może wręcz przeciwnie - wyjazd do Słowenii dał Wam jeszcze większego kopa do tego, by walczyć o kolejne sukcesy?

Z pewnością nie ma u nas żadnego przesytu. Dla takich turniejów jak Mistrzostwa Polski czy Liga Mistrzów gra się cały sezon zasadniczy. Mnie osobiście każdy sukces, czy to drużynowy czy indywidualny jeszcze bardziej nakręca do pracy nad sobą. Chcemy się rozwijać, zgrywać, trenować, profesjonalizować, aż dojdziemy do takiego poziomu, gdzie wszystko organizacyjnie oraz na boisku będzie na najwyższym poziomie przez 365 dni w roku. Jakie mamy cele? Na obecną chwilę są bardzo prozaiczne. Wygrywać każdy kolejny mecz, aby w końcowym rozrachunku powalczyć o mistrzostwo Warszawy. Długofalowo myślimy oczywiście o obronie tytułu Mistrza Polski, jednak o to będzie bardzo trudno, dlatego nie rzucamy wygórowanych haseł, że walczymy tylko o to. Jesteśmy nastawieni na maksymalne czerpanie radości z gry w piłkę i zwyciężanie. Marzeniem jest wystąpienie w następnej edycji europejskiego czempionatu i zrobimy wszystko, żeby to marzenie było celem z datą realizacji.

 

powrót do listy

Komentarze

Brak komentarzy
Jeżeli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany. Zaloguj
Advertisement