Piotrek, jesteśmy z Tobą - historia jednego z założycieli projektu Playarena
To był cios, nie tylko dla niego, ale także dla całej rodziny i najbliższych znajomych. Mimo to, nie poddaje się i walczy, a my głęboko wierzymy w to, że sobie poradzi i już wkrótce wróci do pełnego zdrowia. Mowa o jednym z założycieli projektu Playarena, Piotrku Popielu, u którego pod koniec ubiegłego roku zdiagnozowano nowotwór języka. Zachęcamy do przeczytania rozmowy, w której opowiada o tym, co go spotkało. Piotrek, jesteśmy z Tobą!
Łukasz Piwnicki: Piotrek, pochodzisz z Kłodzka, ale to we Wrocławiu mieszkasz aktualnie i to w tym mieście razem z kolegami ze studiów założyłeś projekt Playarena. Jak trafiłeś do stolicy Dolnego Śląska?
Piotr Popiel: To prawda, urodziłem się oraz wychowałem w Kłodzku i jestem bardzo szczęśliwy, że moje dzieciństwo nie było zdominowane przez elektronikę. Większość wolnego czasu spędzałem na podwórku, świetnie się bawiąc z innymi dziećmi. Od małego byłem fanem roweru. W roku 2000 przeprowadziłem się do Wrocławia, gdyż rodzice chcieli mi dać jak najlepszą edukację i tak trafiłem do XIV LO. Wyższe wykształcenie zdobyłem na tutejszym Uniwersytecie Ekonomicznym, gdzie poznałem szczerych przyjaciół, z którymi założyłem projekt Playarena. Ten rozwinął się do skali zdecydowanie największych amatorskich rozgrywek piłki nożnej w Polsce i jestem bardzo dumny z tego osiągnięcia. Od początku przyświecał nam taki cel, żeby promować aktywność fizyczną i chyba udało nam się to całkiem dobrze.
Pierwsza ceremonia zakończenia Mistrzostw Polski Playarena w historii. Piotrek stoi jako pierwszy z lewej strony.
Co było dalej? Wiem, że kilka lat później poznałeś swoją przyszłą żonę, a potem urodził się syn Mikołaj. Wszystko układało się świetnie i nikt nie spodziewał się, że możesz zachorować. Tym bardziej że od zawsze sprawiałeś wrażenie niezwykle silnego, wręcz niezniszczalnego człowieka...
Marysię poznałem w 2012 roku i okazała się ona cudowną kobietę, z którą postanowiłem spędzić resztę swojego życia. Wszystko wydawało się iść w dobrą stronę. Byłem bardzo szczęśliwy. A najszczęśliwszy był rok 2015, kiedy wprowadziliśmy się do nowego mieszkania, wzięliśmy ślub i urodził się nasz syn Mikołaj. Mikołaj dał nam co prawda obojgu mocno w kość, bo przez pierwsze 3 pierwsze miesiące życia prawie bez przerwy płakał, gdyż albo męczyły go kolki, albo po prostu płakał, jak to niemowlaki mają w zwyczaju. Mimo to nie wyobrażaliśmy sobie bez niego życia. W wakacje 2016 roku poczułem, że coś jest nie tak z moim zdrowiem, ale jeszcze nie wiedziałem co. A trzeba zaznaczyć, że zawsze cieszyłem się dobrą kondycją i zdrowiem. Tak jak zauważyłeś, byłem wręcz nie do zdarcia. Do czasu. Można powiedzieć, że w tym momencie zaczęła się historia mojej choroby...
No to jak to się wszystko zaczęło? Jakie były objawy? Od razu wiedziałeś, że dopadł Cię nowotwór?
Na przełomie lipca i sierpnia byłem u lekarza pierwszego kontaktu, skarżąc się na ogólne złe samopoczucie oraz zwracając uwagę na dziwną, ale niedużą i niebolesną zmianę na języku. Dostałem skierowanie na badanie krwi, do laryngologa i do poradni chorób błon śluzowych przyzębia. Wyniki krwi były w pełni prawidłowe. Zgodnie z zaleceniem udałem się do specjalistów, ale przebieg wizyt nie wzbudził żadnych niepokojów. W międzyczasie dotarła do mnie informacja o możliwości bezpłatnych profilaktycznych badań pod kątem nowotworów głowy i szyi (http://www.oppngis.pl/pl/aktualnosci/184/). Miałem ochotę na nie pójść, ale ani razu nie udało mi się dodzwonić do rejestracji szpitala przy Borowskiej. Pomyślałem sobie: "Spokojnie, jestem pod opieką lekarzy, więc nie ma co się martwić na wyrost".
Piotrek co roku uczestnicy w turniejach ogólnopolskich Playarena w roli organizatora.
Skoro wyniki badań były dobre, a Ty nadal czułeś się źle, jakie były Twoje kolejne kroki?
W związku z tym, że zmiana na języku rozrastała się i stawała się coraz bardziej bolesna, konsultowałem to w kilku poradniach specjalistycznych. W międzyczasie zaczęła się tworzyć podłużna rozpadlina tam, gdzie wcześniej była tylko punktowa zmiana, a lewa część języka wokół tej rozpadliny była nabrzmiała. W końcu w grudniu 2016 roku trafiłem do poradni chirurgii szczękowo-twarzowej w szpitalu przy Borowskiej i w tym momencie diagnostyka nabrała tempa. Lekarze ocenili, że wygląd zmiany nakazuje poważnie brać pod uwagę nowotwór. Zapytali o zmianę mojej masy ciała. Nie znałem odpowiedzi. Zważyłem się w domu. Wyszło 67 kg, podczas gdy moja normalna waga była 7-10 kg wyższa. Wtedy pierwszy raz pomyślałem poważnie, że to może być rak...
Kiedy potwierdził się w takim razie najgorszy scenariusz?
Na kolejnej wizycie zlecono mi biopsję z języka oraz badania obrazowe. Została mi założona karta DILO (Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego). Dalekie przerzuty nie zostały stwierdzone, natomiast w rejonie języka i węzłów chłonnych szyi zostały opisane podejrzane zmiany. W tamtym okresie byłem częstym gościem tej poradni. W poczekalni był wystawiony roll-up z informacjami o raku języka. Nie dotyczyły mnie czynniki ryzyka, za to miałem prawie wszystkie niepokojące objawy. W miarę kolejnych wizyt coraz poważniej brałem pod uwagę możliwą diagnozę nowotworu. 20 stycznia 2017 roku odebrałem wyniki biopsji. Rozpoznanie: "Wycinki w całości objęte naciekiem raka płaskonabłonkowego".
Czy mimo podejrzeń, że może to być nowotwór, byłeś zaskoczony diagnozą? Jak zareagowali na Twoją chorobę najbliżsi?
Diagnoza nie była zaskoczeniem. Była jednak wielkim ciosem i szokiem zarówno dla mnie, jak i całej rodziny. Żona była wprawdzie na bieżąco z rozwojem sytuacji i od razu przekazałem jej złą informację. Trudniej było jednak powiedzieć wszystko rodzicom, dlatego zrobiłem to kilka dni później. Po rozpoznaniu choroby lekarze powiedzieli, że czeka mnie operacja i z tego miejsca chciałem podziękować całej ekipie z Borowskiej za fachowość, życzliwość i tempo. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że hasło Szybkiej Terapii Onkologicznej jest tam realizowane...
"Popek" nie jest jakimś wielkim fanem piłki nożnej. Na EMF Euro 2013 kibicował jednak reprezentacji Polski jak na prawdziwego kibica przystało.
Na czym miała polegać ta operacja? Obawiałeś się jej?
Kilka dni po diagnozie spotkałem się z chirurgiem, który miał mnie operować. Wówczas opowiedział mi o planowanym zakresie zabiegu. Operacja odbyła się 13 lutego 2017 roku w Szpitalu przy Weigla na oddziale Chirurgii Szczękowo-Twarzowej. Nie bałem się jej. Rozumiałem, że to jedyne właściwe dla mnie rozwiązanie i to mnie uspokajało. Operacja odbyła się w pełnym znieczuleniu i polegała na wycięciu około 1/3 objętości języka wzdłużnie po lewej stronie i usunięciu węzłów chłonnych z lewej strony szyi. Ukształtowany na nowo język został przyszyty do dołu jamy ustnej, co bardzo ograniczyło jego ruchomość. W trakcie operacji wykonano ponadto tracheostomię, a drugiego dnia po operacji została mi założona sonda do karmienia przez nos do żołądka.
Czy po operacji nie doszło do jakichś komplikacji? Jak sobie poradziłeś z tym wszystkim psychicznie?
Goiłem się zgodnie z oczekiwaniami lekarzy, lecz przez kilka dni miałem trudności z oddychaniem. Potem pojawiła się jeszcze odma (powietrze zgromadzone pod skórą dające wrażenie wielkiej opuchlizny, mogące skutkować martwicą skóry) w rejonie szyi i lewego obojczyka. Same rany po cięciach nie były zbyt bolesne, lecz mój pobyt w szpitalu był raczej długi w porównaniu z innymi pacjentami. Na szczęście żona codziennie odwiedzała mnie i podnosiła na duchu. Do domu zostałem wypisany 8 dni po operacji ze skierowaniem do Dolnośląskiego Centrum Onkologii w celu ustalenia dalszego leczenia w zakresie radio- i chemioterapii. Po powrocie do domu długo nie mogłem się przyzwyczaić do nowego kształtu języka. Przez ok. miesiąc miałem wielki problem z piciem, bo woda podawana do ust trafiała od razu do przełyku, a ja notorycznie się krztusiłem. Co ważne, po wyjściu ze szpitala mogę przyjmować tylko rozdrobnione blenderem posiłki o konsystencji kremowej zupy, a przez dwa tygodnie po operacji prawie nic nie mówiłem. Następnie okazało się (zgodnie z zapowiedziami lekarzy), że muszę się nauczyć na nowo mówić, gdyż jakość mojej mowy jest mocno upośledzona. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować całemu zespołowi Oddziału Chirurgii Szczękowo-Twarzowej Szpitala przy Weigla za leczenie i opiekę oraz pozdrowić wszystkich kolegów z sali chorych.
Piotrek razem z żoną Marysią i synkiem Mikołajem (fot. Andrzej Rajczakowski).
Jak w takim razie stałeś się jedną z głównych twarzy akcji "Daję głowę", która już 11 czerwca przeprowadzona zostanie na wrocławskim Rynku? O co dokładnie w niej chodzi?
W oczekiwaniu na dalsze leczenie zdecydowałem, że swoje siły fizyczne i psychiczne zacznę odbudowywać z innymi ludźmi, których spotkało podobne nieszczęście. Dołączyłem zatem do grupy wsparcia prowadzonej przez Dolnośląskie Centrum Psychoonkologii i Rehabilitacji, które współpracuje z organizatorem akcji "Daję głowę". Na czym ona polega? Przez cały dzień 50 najlepszych fryzjerów z całej Polski na gigantycznej scenie we wrocławskim Rynku, będzie obcinać ludziom włosy, tworząc im piękne fryzury. Co ważne, każda osoba, która przejdzie "metamorfozę", nie zapłaci za nową fryzurę, tylko dobrowolnie będzie mogła wesprzeć finansowo m.in. moje leczenie. Pieniądze będą także zbierane na całoroczne działania fundacji, a dokładniej na profilaktykę raka. Mam nadzieję, że w wydarzeniu udział weźmie wiele ludzi, ale nie ukrywam, że bardzo liczę przede wszystkim na osoby związane z projektem Playarena. Co ciekawe, na koniec dnia zagra zespół Raz, Dwa, Trzy, dlatego wszystkich gorąco zapraszam już 11 czerwca na wrocławski Rynek!
Właśnie przez akcję "Daję głowę" o Twojej chorobie usłyszeli także Ambasadorowie Playarena. Spodziewałeś się, że niektórzy sami z siebie zechcą zorganizować turnieje, których celem będzie zebranie pieniędzy na Twoje leczenie?
Zupełnie się tego nie spodziewałem, dlatego dziękuję im za ogromne wsparcie, dobre słowa i chęć pomocy w związku z chorobą nowotworową, która mnie dotknęła. Wszystkich, którzy pytają, jak można mi pomóc, czy potrzeba finansowego wsparcia, proszę o cierpliwość. W pierwszej kolejności muszę zakończyć leczenie. To może potrwać od kilku tygodni do kilku miesięcy. Wygląda na to, że wszystkie obecnie potrzebne procedury są realizowane w ramach NFZ, a ewentualny problem pojawi się na etapie rehabilitacji ruchowej i logopedycznej. Wtedy mogę się natknąć na długie kolejki lub brak specjalistów od pomocy pacjentom po operacji usunięcia raka języka i węzłów chłonnych szyi. Na ten moment zapraszam więc wszystkich do udziału w opisanej już akcji "Daję głowę", które ma na celu zebranie środków właśnie na moją rehabilitację. Proszę Was również o pomoc w promocji postów na mój temat publikowanych na fanpage'u fundacji "Daję głowę". Jeszcze raz dziękuję za pomoc i pozdrawiam!
Również Cię pozdrawiamy i mocno wierzymy w to, że uda Ci się powrócić do zdrowia. Trzymaj się Piotrek!
Więcej informacji o akcji "Daję głowę" znajdziecie na facebookowym wydarzeniu, dostępnym na stronie: https://web.facebook.com/events/1923420687945104/
Komentarze