Duma i niedosyt - Polacy „tylko” srebrni na Mistrzostwach Świata
Porażka zawsze boli, rozczarowuje przegrana mimo dominacji w meczu, srebrny medal zawsze budzi niedosyt. Złoty medal Mistrzostw Świata w piłce nożnej sześcioosobowej był dosłownie o krok. Tydzień niezapomnianego, pięknego snu, tydzień niesamowitych emocji w Lizbonie, na Praça do Comércio, już za nami – wielki tydzień polskiej piłki, wspaniały tydzień dla polskich kibiców. Zakończony emocjonującym thrillerem... lecz jak w dobrym filmie sportowym - bez happy endu i z optymistycznym cliffhangerem.
Słowenia, Oman, Tunezja, Chorwacja, Anglia, Portugalia. Te drużyny padły ofiarą znakomicie zorganizowanej reprezentacji Polski. Znakomicie przygotowani fizycznie, taktycznie i mentalnie Polacy przez fazę grupową przejechali niczym walec drogowy, ani przez moment nie dając swoim rywalom nadziei na nawiązanie walki. Schody zaczęły się dopiero w fazie pucharowej, gdzie trafiliśmy na niezwykle silnych Chorwatów, do pokonania których potrzebne były rzuty karne. Synów Albionu pokonaliśmy doskonałą organizacją gry i chłodnymi głowami w obronie. Mecz z Portugalią nam się nie ułożył - przez blisko 40 minut biliśmy głową w mur, lecz udało się wygrać - odrodził się Krzysztof Elsner, który aż do soboty nie mógł się odnaleźć na portugalskim boisku, instynktem drapieżnego orła wykazał się Bartłomiej Dębicki zdobywając dwie bramki dające awans. A spotkanie wygrała cała drużyna - determinacją i #WalkąDoKońca. To było czternastu bohaterów, którzy zdobyli serca polskich kibiców i respekt całego świata piłki sześcioosobowej.
Finał turnieju na Praco do Comercio rozegraliśmy w sobotę, 29 września, mierząc się z doskonale znaną nam reprezentacją Niemiec. Wcześniej już trzykrotnie mierzyliśmy się z ekipą naszych zachodnich sąsiadów - w 2013 roku w Bad Harzburg zremisowaliśmy towarzysko 0:0, trzy lata później w Warszawie, również towarzysko, odnieśliśmy zdecydowane zwycięstwo 4:1. Jedyne dotychczas spotkanie o punkty rozgrywaliśmy przed rokiem, w Brnie Polacy ulegli 0:1 - wówczas mimo wyniku spotkania bezpośredniego, to Polacy wyszli z grupy, a Niemcy musieli pogodzić się z szybkim powrotem do domu. Znaliśmy się więc doskonale - w obu ekipach było wielu uczestników wspomnianych spotkań i wszyscy wiedzieliśmy na co stać naszych rywali. Ich kapitan Tigin Yağlıoğlu to jeden z najlepszych rozgrywających na świecie, pivot Dominic Reinold regularnie walczy o tytuł króla strzelców imprez międzynarodowych. W czasie turnieju swoją klasę pokazał też inny atakujący, Niklas Kühle. Spotkanie odwiecznych rywali w finale Mistrzostw Świata - lepszego scenariusza nie mogliśmy sobie wymarzyć.
Już od pierwszego gwizdka sędziego Marka Clattenburga gra układała się pod dyktando biało-czerwonych. O takich spotkaniach zwykło się mówić „piłkarskie szachy” i ciężko znaleźć lepsze słowa podsumowania, jednak jakie to były szachy! Tak emocjonujące i dynamiczne partie ogląda się z niezwykłą przyjemnością. Polacy zdecydowanie przeważali w posiadaniu piłki, futbolówka rzadko kiedy opuszczała połowę naszych rywali, a kiedy już ją opuszczała, to szybko była przechwytywana. Mimo to Niemcy byli w stanie tworzyć sobie bardzo dobre sytuacje, jednak albo na posterunku był Mateusz Łysik, albo piłka przelatywała wysoko nad bramką strzeżoną przez zawodnika Tiki Taki Warszawa. Podobnie Polacy - tworzyliśmy wiele okazji, jednak strzały biało-czerwonych albo były niecelne, albo blokowane przez reprezentantów Niemiec. Najlepszą sytuację na objęcie prowadzenia przed przerwą mieliśmy w 18. minucie, kiedy Mateusz Łysik wybiegł z piłką na połowę Niemców, a jego uderzenie o centymetry minęło zarówno słupek, jak i atakującego piłkę Mateusza Glińskiego. Wiele szczęścia mieliśmy po przerwie, gdy w 23. minucie Timm Schmalkoke przestrzelił w systuacji sam na sam z Łysikiem. Kilka minut później swoją drużynę uratował Kim Sippel, który sparował na rzut rożny potężną bombę Mariusza Milewskiego. W 30. minucie szczęście znów sprzyjało niemieckiemu bramkarzowi, kiedy strzał Elsnera z rzutu wolnego odbił się od słupka. Ostatnie dziesięć minut to dalsza dominacja Polaków, przerywana kontrami Niemców, z którymi fenomenalnie radził sobie Łysik. Jednak Fortuna ponownie uśmiechnęła się do Niemców na pięć minut przed końcem. Jerome Assauer fenomenalnie odebrał piłkę tuż przed własnym polem bramkowym i podał do Niklasa Kühle, który w indywidualnym rajdzie przez pół boiska minął trzech naszych reprezentantów i ładnym, technicznym strzałem umieścił piłkę w bramce, mieszcząc się między murawą a „parkanami” Łysika. Na to trafienie odpowiedzieliśmy kiloma strzałami z dystansu, z których najbliżej trafienia był nasz rezerwowy bramkarz Norbert Jendruczek - jego uderzenie z najwyższym trudem wybronił Sippel. Wynik już się nie zmienił, Polacy przegrywają z Niemcami 0:1. Wrzesień się skończył, pora zbudzić się ze snu.
Po zakończeniu Mistrzostw Świata SOCCA w Lizbonie radość miesza się z rozczarowaniem i niedosytem. Reprezentacja Polski pokazała w Portugalii swoją siłę, niezłomną determinacje, doskonałe przygotowanie taktyczne oraz świetne umiejętności, które stawiają Polaków w gronie najlepszych ekip piłki nożnej sześcioosobowej na świecie. Radość, bo zagraliśmy naprawdę niesamowity turniej, pokazując grę z której możemy być dumni. Niedosyt, bo piłkarsko byliśmy w Lizbonie najlepsi i o tym, że zabieramy do domu „tylko” srebrne medale zadecydował błysk geniuszu jednego zawodnika drużyny Niemiec. Rozczarowanie, bo porażka z Niemcami na turnieju, który przysporzył nam tyle radości zawsze będzie boleć, szczególnie gdy na boisku byliśmy zespołem minimalnie lepszym. Okazja do rewanżu już w przyszłym roku, w tym złoto nie było nam pisane, jednak będzie czekać w gablocie, na ten dzień, kiedy przyjdzie zawiesić je na szyjach reprezentantów Polski.
Komentarze